Tekst ekonomiczny na poziomie B2

Dzisiaj proponuję tekst dla tych, którzy już mają niezły poziom polskiego i chcieliby poczytać coś na odpowiednim poziomie. Wszyscy wiemy, że tematy takie, jak rodzina, mieszkanie, podróże czy zdrowie są dobrze opracowane w wielu podręcznikach. Czego w nich brakuje? Tematów poważniejszych, ale niemniej ważnych, jak na przykład finanse i gospodarka.

Dlatego polecam waszej uwadze tekst o bezwarunkowym dochodzie podstawowym (BDP). Tekst pochodzi w całości ze strony https://finanse.rankomat.pl/poradniki/bezwarunkowy-dochod-podstawowy/

Ponieważ artykuł oryginalny jest bardzo długi, postanowiłam go nieco skrócić, nie zakłócając przy tym jednak jego sensu i treści. Pod tekstem tradycyjnie znajdziecie ćwiczenia na zrozumienie tekstu czytanego i na ciekawsze kolokacje użyte w artykule.

Banknoty z kapelusza — czym jest bezwarunkowy dochód podstawowy?

„Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy” — powiedzenie znane z PRL ma szansę wrócić na salony. Dlaczego? Przez coraz większą popularność bezwarunkowego dochodu podstawowego (BDP), czyli pieniędzy za darmo i to dla wszystkich — przynajmniej w teorii. W modelu BDP w najprostszym rozumieniu chodzi o to, że państwo zapewnia każdemu swemu obywatelowi środki finansowe wypłacane niezależnie od dochodu i sytuacji finansowej. Jest on bezwarunkowy, bo beneficjent nie musi spełniać kryteriów związanych z jego sposobem życia lub stanem posiadania. Co więcej, otrzymując wsparcie w ramach BDP, osoba może swobodnie pracować i uzyskiwać dochody z innych źródeł.

Stopień edukacji wpływa na poparcie BDP

Biuro Analiz, Dokumentacji i Korespondencji Kancelarii Senatu przytacza opublikowany w 2017 roku Europejski Sondaż Społeczny, z którego wynika, że w Rosji poparcie dla uniwersalnego dochodu wynosi 73,2%, a w Norwegii jedynie 33,7%. Mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej bardziej entuzjastycznie myślą o BDP i ten model popiera 65% Słoweńców, 58,5% Polaków, 52,2% Czechów. Młodszy wiek i niższy stopień edukacji korelowały z wyższym poparciem dla wprowadzenia dochodu gwarantowanego.

Helweci mówią – nie!

Tu warto też wspomnieć o Szwajcarach, którzy w 2016 roku decydowali w referendum, czy państwo ma im wypłacać miesięcznie 2,5 tys. franków szwajcarskich (obecnie 9,5 tys. zł) dla dorosłych i 625 franków szwajcarskich (2,4 tys. zł) dla dzieci do 18. roku życia. Okazało się, że aż 76,9% Szwajcarów nie chciało tych pieniędzy.

Po co nam bezwarunkowy dochód podstawowy?

Pieniądze z BDP mają zapewnić możliwość minimalnej egzystencji, ale nie tylko. Zwolennicy tego modelu od zawsze powtarzają, że chodzi tu o walkę z ubóstwem, a co za tym idzie z przestępczością, która bardzo często z ubóstwem idzie w parze. Bezwarunkowy Dochód Podstawowy ma też wyrównywać szanse rozwoju w społeczeństwach oraz poprawiać jakość życia mieszkańców. Współcześnie pieniądze dla każdego są również pomysłem łagodzenia negatywnych ekonomicznych skutków robotyzacji i automatyzacji pracy.

Pieniądze dla wszystkich to utopia

Skąd pomysł, aby za darmo rozdawać obywatelom pieniądze? Idea BDP ma swoje początki w ok. 1516 roku, kiedy to angielski myśliciel, pisarz i polityk Tomasz Morus (Thomas More) opublikował swoją książkę „Utopia”, a właściwie „Książeczka zaiste złota i niemniej pożyteczna jak przyjemna o najlepszym ustroju państwa i nieznanej dotąd wyspie Utopii”. Jego wizja lepszego, sprawiedliwszego ustroju zakładała co prawda brak własności prywatnej, ale autor bardzo mocno podkreślał fakt, że to brak istotnych nierówności społecznych może prowadzić do harmonijnego i pokojowego rozwoju.Każdy człowiek ma prawo do dóbr naturalnych Innym ważnym myślicielem, którego uznaje się za prekursora BDP, był brytyjski pisarz doby oświecenia Thomas Paine. To człowiek, który czynnie uczestniczył w rewolucji amerykańskiej i jest
stawiany w gronie ojców założycieli USA oraz traktowany jako jeden z prekursorów liberalizmu. Paine w książce „Agrarian Justice” (1797) tłumaczył, że zyski z podatku od własności ziemskiej są dobrem wspólnym, bo każdy człowiek ma naturalne prawo do dóbr naturalnych. Każdy posiadacz ziemi powinien płacić rentę gruntową, którą rząd powinien wydawać na wspólne cele całej społeczności.

XX wiek pokochał bezwarunkowy dochód podstawowy

Prawdziwy boom na BDP zaczął się w XX wieku. W 1920 roku Dennis Milner, członek brytyjskiej Partii Pracy, przedstawił pierwszą propozycję dochodu podstawowego w dzisiejszym rozumieniu, ale jego pomysł nie zyskał aprobaty. BDP wszedł na salony w latach 80. za sprawą takich tuzów jak Jan Tinbergen, Milton Friedman, James Meade, Herbert Simon, James Tobin, Götz Werner, czy Robert Solow. Warto zaznaczyć, że Martin Luther King był także gorącym zwolennikiem BDP. James Meade, noblista w dziedzinie ekonomii, to jeden ze zwolenników BDP na poziomie minimum socjalnego pozwalającego jednostce na przeżycie. Według Meade’a bogaci przedstawiciele społeczeństw posiadają liczne dobra nie tylko dzięki swojej pracy, ale przez fakt bycia częścią konkretnej społeczności zamieszkującej dany obszar. Bardzo ważna jest też
„zbiorowa praca i innowacyjność”, czyli np. praca kobiet wychowujących dzieci, która nie jest brana pod uwagę przy wynagrodzeniach w systemie gospodarki kapitalistycznej.

Praca w czasach sztucznej inteligencji

Bill Gates popiera ideę BDP, ale twierdzi, że na taki model musimy jeszcze poczekać, bo obecnie społeczeństwa nie są wystarczająco bogate. Elon Musk w wywiadzie dla CNBC powiedział: — W wyniku postępującej automatyzacji wszyscy będziemy musieli mieć zapewniony bezwarunkowy dochód podstawowy albo coś w tym stylu. Nie jestem pewien, co będziemy robić. Zyskamy dużo więcej czasu na interesujące i bardziej skomplikowane zadania niż zwykła praca. Musimy nauczyć się żyć w świecie zdominowanym przez sztuczną inteligencję. To spore wyzwanie.

Niesprawiedliwy podział dóbr

Według Marc’a de Basquiat i Gaspard’a Koeniga, którzy postulują wprowadzenie BDP we Francji, państwo wydaje ok. 400 mld euro rocznie na cele społeczne, a i tak nie może poradzić sobie z biedą. W dodatku ok. 68% ubogich osób, które powinny otrzymywać świadczenia społeczne, nawet o tym nie wie. Co więcej, zwolennicy BDP twierdzą, że nie można zmuszać ludzi do pracy, która ma przynieść im pieniądze na utrzymanie się. Trzeba odwrócić powszechnie przyjęte zasady i dać ludziom darmowe środki, aby praca stała się wolnym wyborem, a nie przymusem.

Bezwarunkowo pójdziemy wszyscy z torbami

Oddajmy głos przeciwnikom BDP, którzy są zdania, że rezygnując nawet z obecnych systemów socjalnych, i tak nie skumulujemy wystarczającego kapitału na urzeczywistnienie takiego modelu. W USA wprowadzenie dochodu bezwarunkowego wymagałoby dwukrotnie większych nakładów finansowych z budżetu w stosunku do obecnych kosztów na cele socjalne — ten hipotetyczny program kosztowałby 3 biliony dolarów rocznie.Oponenci BDP zauważają też, że idea, która ma zasypywać nierówności społeczne, w istocie doprowadzi do pogłębiania tych różnic. Dlaczego? Problemem nie jest tylko to, że ludzie są biedni, ale cały globalny system ekonomiczny, który faworyzuje wielkie korporacje. Wprowadzenie BDP w jakimś stopniu pomogłoby najbiedniejszym poprawić swój los, ale i tak to najbogatsi byliby beneficjentami tego systemu — pieniądze z BDP będą wydawane na produkty i usługi, których właścicielami są wielkie firmy.

Dochód bezwarunkowo walczący z biedą

W latach 2008-2009 odmiana BDP nazwana „Basic Income Grant” miała być sposobem na walkę z biedą w namibijskiej miejscowości Omitara, w regionie Omaheke, której populacja to ok. 1 200 osób. Najbiedniejsi obywatele otrzymywali tam kwotę 10 euro miesięcznie. Pierwszym efektem wprowadzenia BDP było pozbycie się wstydu, który jest nieodłącznym elementem biedy — ludzie chętniej udzielali się w życiu społeczności. A co z ekonomicznymi skutkami? Nastąpił wzrost aktywności gospodarczej o 30% — rozkwitły mikroprzedsiębiorstwa. Bezrobocie spadło o 50%, a przestępczość o 40%. Odsetek gospodarstw domowych zagrożonych ubóstwem spadł z 76% do 37%. Programu nie kontynuowano z prostego powodu, skończyły się pieniądze.

Finlandia testuje dochód podstawowy

Fiński rząd w latach 2017-2018 wprowadził swoją wersję BDP. Losowo wytypowano 2000 osób w wieku od 25 do 58 lat, które w przeszłości pobierały zasiłek dla bezrobotnych. Każda z tych osób otrzymywała kwotę 560 euro miesięcznie — pieniądze nie były opodatkowane, a rząd wypłacał je nawet wtedy, jeśli beneficjent miał lub znalazł pracę w trakcie trwania programu. Całkowity koszt eksperymentu to 20 mln euro — gdyby każdy Fin miał otrzymywać 560 euro miesięcznie, koszty wzrosłyby do 11 miliardów euro, a to stanowi 5 procent fińskiego budżetu.

Poprawa zdrowia i dalszy brak chęci do pracy

Fiński rząd postanowił nie przedłużać funkcjonowania systemu. Osoby korzystające z dochodu podstawowego twierdziły, że poprawił się ich stan zdrowia, obniżył poziom stresu i zwiększył stopień zadowolenia z życia, ale pieniądze nie zachęciły ich do większej aktywności na rynku pracy, a taki był główny cel. Ohto Kanniainen, jeden z ekonomistów wdrażających program powiedział: — Potwierdziły się nasze obawy, że tak działający system nie zmieni zachowań bezrobotnych na rynku pracy.

Co dalej z bezwarunkowym dochodem podstawowym?

Obecnie przeciwnicy i zwolennicy BDP są zgodni, że jest to idea, którą nadal trzeba badać i analizować sens jej wprowadzenia. Nie można też przenieść rozwiązań, które zadziałały w jednym państwie do innego, bo tu bardzo ważny jest kontekst, sytuacja społeczna i ekonomiczna. Decyzja o tym, czy wprowadzić Bezwarunkowy Dochód Podstawowy, czy nie, powinna być gruntownie przemyślana, bo o wiele trudniejsze będzie wycofanie się z niej niż samo wdrożenie.

A teraz ćwiczenia!

Najpierw sprawdźmy wasze rozumienie przeczytanego tekstu.

Na koniec proponuję sprawdzić kilka kolokacji z tekstu.

 

Najoryginalniejszy prezent z Polski

Czy wy też lubicie przywozić przyjaciołom z podróży ciekawe i dobrze przemyślane prezenty, zamiast banalnych magnesów czy breloczków? W takim razie dzisiejszy tekst będzie dla was idealny. I oczywiście, nie obejdzie się bez ćwiczeń!

Вы тоже любите привозить друзьям из поездок интересные и хорошо обдуманные подарки вместо банальных магнитов или брелков? Тогда сегодняшний текст будет идеальным для вас. И, естественно, не обойдется без упражнений!

Czy chcecie podarować komuś bliskiemu odrobinę optymizmu? Ja nie żartuję, to jest całkiem możliwe! A wszystko dzięki wyjątkowemu kamieniowi, który nazywa się krzemień pasiasty. Nigdy o nim nie słyszeliście? Prawdę mówiąc, nie dziwi mnie to, bo jest to niezwykle rzadki kamień. Na tyle rzadki, że występuje tylko w jednym jedynym miejscu na świecie: w Polsce, a konkretnie w okolicach Sandomierza, na północny wschód od Gór Świętokrzyskich.

Krzemień pasiasty (ang. striped flint) jest jedynym znanym kamieniem, którego usłojenie przypomina toń wodną z fantastycznymi wzorami i liniami, jakby rysowanymi na jej powierzchni przez wiatr. Co ciekawe, jeśli uderzymy jednym kamieniem o drugi, wywołamy iskry. Prawdopodobnie właśnie to symboliczne połączenie ognia i wody spowodowało, że krzemień pasiasty długo uważano za kamień magiczny. Dlatego wydobywano go wyłącznie do celów kultowych i obrzędowych.

Wiemy na pewno, że krzemień pasiasty był wydobywany na ziemi sandomierskiej już na początku IV tysiąclecia p.n.e. Jest bardzo twardy i wytrzymały, więc idealnie nadaje się do wyrobu siekier i innych narzędzi. Ciekawy jest jednak fakt, że na siekierkach z krzemienia pasiastego, które do dziś znajdujemy w grobach z epoki neolitu, nie ma śladów użytkowania. Potwierdza to teorię o raczej rytualnym niż praktycznym zastosowaniu krzemienia. Ten kamień wkładano do grobów jako amulet, który miał pomagać nieboszczykowi w innym świecie. Wiara w jego magiczne możliwości w pewnej mierze przetrwała do dziś, jest on bowiem nazywany kamieniem optymizmu. Uważa się, że dodaje on energii i sił fizycznych, wzmacnia witalność, usuwa zmęczenie, chroni przed negatywnymi wpływami. Czy to nie magia w czystej postaci?

Wielką miłośniczką krzemienia pasiastego jest m.in. Victoria Beckham, która jest znana ze słabości do rzeczy ekskluzywnych. Zastanawiam się, czy na przykład w imponującej kolekcji Królowej Elżbiety II znajdą się śliczności wykonane z naszego, polskiego diamentu?

Co ciekawe, odkąd zaprzestano produkcji rytualnych przedmiotów z krzemienia pasiastego, przez długi czas nie miał on innego zastosowania i był uważany za bezużyteczny pokład zalegający między warstwami cennego dla budownictwa wapienia. Dopiero w latach 70. XX wieku sandomierski złotnik Cezary Łutowicz wziął ten kamień na warsztat i tym samym zapoczątkował jego renesans. Dziś krzemień pasiasty jest szeroko wykorzystywany w jubilerstwie, wyróżniają go bowiem trzy najważniejsze cechy kamienia jubilerskiego: rzadkość występowania, dekoracyjność oraz twardość. Oprócz korali, kolczyków i zawieszek z ładnie wyszlifowanego krzemienia pasiastego, można znaleźć również piękne broszki w między innymi kształcie owadów, kwiatów, kotków czy aniołków. Jego finezyjne kształty stanowią stałe natchnienie dla jubilerów.

 

 

 

Wycieczka do Rouen — zestaw ćwiczeń

Dzisiaj chcę wam zaproponować małą literackę wycieczkę. Niektórzy z was wiedzą, że kilka lat temu razem z mężem mieszkałam przez dwa i pół roku we Francji. Efektem naszego pobytu tam są dwie książki, które napisałam. Pierwsza — to «Wojna z Napoleonem», w której opisałam wszystkie absurdy biurokracji, z jakimi się tam zetknęliśmy.

Druga — to «Francja bez Paryża i Côte d’Azur», literacki przewodnik, w którym opisałam wszystko, co ukochałam we Francji najbardziej, czyli Normandię i Bretanię 🙂 Pomyślałam, że szkoda takie skarby chować tylko dla siebie, więc postanowiłam się nimi podzielić z wami!

Dzisiejsze fragmenty — to opis dawnej stolicy Normandii, Rouen. Jest to pierwszy punkt na mojej12-dniowej trasie przez północną Francję. Wszystkie zdjęcia również są wykonane przeze mnie. Miłej lektury!


Jeśli postawicie sobie za cel odwiedzenie chociażby dwudziestu starych miast centralnej i północnej Francji, to w pewnym momencie zacznie się wam wydawać, że wszystkie są do siebie szalenie podobne. Na ich stare dzielnice składa się sieć wąskich uliczek, spośród których najważniejsza najczęściej będzie nazywać się Rue de Bourgogne, na miejskim rynku będą stały dość podobne do siebie białe kamienne kościoły, a wszystkie domy okażą się jasne, kamienne lub z jasną elewacją. Niemniej jednak każde z tych miasteczek ma coś, co je wyróżnia, swoje perełki i ważne cechy charakterystyczne.

W Rouen, historycznej stolicy Normandii, od której proponuję zacząć wyprawę, bez wątpienia jest to zegar miejski z XIV-wiecznym mechanizmem i tarczą z XVI wieku. Znajduje się on na zewnętrznej ścianie bramy wjazdowej jednej z miejskich kamienic, przez którą przechodzi pierwsza aleja spacerowa Francji. Nazywa się ona z oczywistych przyczyn, Rue du Gros-Horloge (ulica Wielkiego Zegara).

Za niewielką opłatą można wspiąć się po wąskich i krętych schodach na górny poziom bramy i popatrzeć na zabytkowy mechanizm od środka. To naprawdę fascynujący widok. Dziesiątki, setki, tysiące kół zębatych, kołków i sprężyn, a to wszystko w ciągłym i precyzyjnym ruchu podaje czas, dni tygodnia i fazy księżyca – rzecz bardzo istotną dla ludzi żyjących w epoce, kiedy całe życie było podporządkowane cyklowi przyrody. Dzięki takiemu mechanizmowi można było wyliczyć najlepsze dni dla siewu i żniw, ścinania drzew, rozpoczęcia budowy, świąt i dla wielu życiowych decyzji.

W takich miejscach bardzo lubię zastanawiać się nad tym, jak setki lat temu człowiek uzbrojony jedynie w pergamin, pióro, wiedzę matematyczną i własną pomysłowość, próbował wywnioskować, jak powinien działać podobny mechanizm. Skąd wiedział, że to koło zębate powinno mieć dokładnie trzydzieści dwa ząbki, a nie trzydzieści sześć? A co by się stało, jeśli ta sprężynka byłaby zrobiona z trochę bardziej elastycznego materiału? Bądź co by było gdyby ta zębatka miała o centymetr większą średnicę? Jak człowiek mógł skonstruować taki skomplikowany, a przy tym taki precyzyjny mechanizm? Ile umysłów za tym stoi? I wreszcie ilu potrzebowali eksperymentów oraz ile błędów oraz olśnień im się przytrafiło? Czy współcześni specjaliści daliby radę ten wspaniały mechanizm poskładać od nowa, gdyby jakimś zrządzeniem losu te wszystkie elementy się rozsypały? Od tych myśli może zakręcić się w głowie!

A teraz odpowiedzcie na kilka pytań do przeczytanego fragmentu:


Drugą część tekstu postanowiłam całkowicie przerobić na ćwiczenie gramatyczne.


Kolejną część możecie przeczytać w całości, a potem zróbcie ćwiczenie!


I jeszcze jedno ćwiczenie:


Jak to mówią, nie ma nieciekawych miejsc, są tylko nieciekawi ludzie, dlatego jestem przekonana, w Rouen można bez problemu znaleźć ciekawe rozrywki na kilka dni, ale jeśli chcecie posmakować większej ilości miast i atrakcji w swojej podróży, to możecie z czystym sercem zatrzymać się tam tylko na jedną noc z myślą, że następnego dnia ruszycie w podróż po nowe doznania.


Mam nadzieję, że spodobał się wam mój tekst i zadania do niego. Jeśli tak, to niedługo podzielę się z Wami kolejnym fragmentem mojej książki!

«Sercem Polak, a talentem świata obywatel»

Kontynuujemy nasz cykl postów o wybitnych Polakach. Rozmawialiśmy już o dwóch polskich aktorkach (Barbara Brylska i Zofia Książek-Bregułowa) i o legendzie biznesu kosmetycznego (Maksymilian Faktorowicz). Dziś przeniesiemy się do świata muzyki: opowiem wam o życiu Fryderyka Chopina.

Nazwisko Chopin znane jest na całym świecie. Kiedy w czasie swoich licznych podróży do Chin próbowałam ich mieszkańcom wyjaśnić, co to za kraj „Poland”, tak łudząco podobny w brzmieniu do „Holland” (nie, nie ten, co słynie z dobrego mleka i już z pewnością nie z dobrego futbolu!), ci nieliczni, którzy w końcu na swojej pamięciowej mapie odnajdywali nasz kraj, wykrzykiwali zazwyczaj jedno z dwóch nazwisk: Curie albo właśnie – Chopin.

Jaki obrazek pojawia się w naszych głowach, kiedy o nim myślimy? Najpewniej jest to jeden z jego portretów, na którym widać dorosłego, zrównoważonego mężczyznę, z lekką nutką melancholii w spojrzeniu i ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Wydaje mi się, że nasza wiedza o tym, że był on genialnym kompozytorem na skalę światową przenosi się automatycznie na portret. W efekcie w naszej świadomości powstaje „zamrożony”, sztuczny obraz, nie mający nic wspólnego z realnym człowiekiem. Spróbujmy to trochę zmienić, zdejmijmy na chwilę Fryderyka z piedestału i dajmy jego postaci trochę życia.

Wbrew dość rozpowszechnionej dawnej teorii ojciec kompozytora, Mikołaj Chopin, nie wywodził się ze szlacheckiej polskiej rodziny Szopów. Przodkowie Mikołaja pochodzili z francuskich Alp – regionu, gdzie spora część ludności zajmowała się przemytem. Sam Mikołaj urodził się w Lotaryngii, z kolei do Polski przywiódł go nie własny wybór, a złożone koleje losu. Było to w 1787, Mikołaj miał wówczas szesnaście lat. W 1806 roku ożenił się z miłą i skromną panną Justyną Krzyżanowską, która wprawdzie nie miała żadnego posagu, ale słynęła ze swojej pracowitości i gospodarności i która ujęła Mikołaja szczerą miłością do muzyki. Nowożeńcy zamieszkali w małym domku ogrodnika w Żelazowej Woli, mającym niewiele wspólnego z pięknym klasycystycznym dworkiem, który dziś można podziwiać w tamtejszym muzeum. Oryginalny dworek spłonął doszczętnie jeszcze w czasie pierwszej wojny światowej, a domek ogrodnika, choć ocalał, był w opłakanym stanie. Przy renowacji w dwudziestoleciu międzywojennym nadano mu imponujący kształt, który znamy do dziś. Właśnie w domku ogrodnika na świat przyszedł Fryderyk Chopin.

Co ciekawe, nie znamy dokładnej daty narodzin kompozytora. W XIX wieku nie przywiązywano szczególnej uwagi do dnia urodzin, za o wiele ważniejsze uważano wtedy imieniny, dzień świętego patrona. Historycy do dziś prowadzą zajadłe spory oparte na pamiątkach rodzinnych, prywatnych listach i szczątkowo zachowanych dokumentach, w których pojawia się kilka możliwych dat narodzin Chopina: 22 lutego,1 marca lub 2 marca 1809 lub 1810 roku. Pani Justyna Chopinowa w jednym ze swoich listów pisała, że jej syn urodził się 1 marca 1810 roku, wielu biografów zgadza się więc z tym, że w tej kwestii należy zaufać matce.

Istnieje dość powszechne mniemanie, że w dworku w Żelazowej Woli Fryderyk spędził całe dzieciństwo. Nic bardziej mylnego! Fryderyk miał zaledwie sześć miesięcy, kiedy jego ojciec dostał posadę nauczyciela w Liceum Warszawskim, w związku z czym cała rodzina przeniosła się do stolicy. Pragnę zwrócić uwagę na bardzo istotny aspekt biografii kompozytora. Francuzi bardzo lubią podkreślać pisownię jego nazwiska, a także fakt, że jego ojciec był rodowitym Francuzem, a sam Fryderyk blisko połowę życia spędził we Francji, gdzie następnie został pochowany. Wszystko to uważają oni za niezbite dowody na to, że Chopin był francuskim kompozytorem, Francuzem z krwi i kości, a prawo do bycia dumnym z niego mają tylko mieszkańcy kraju nad Sekwaną. Ja nie zamierzam wstępować w dyskusje genderowo-narodowościowe na temat tego, który z rodziców bardziej wpływa na poczucie narodowości dziecka, ale jako ktoś, kto sam wyrósł w dwunarodowej rodzinie uważam, że takie arbitralne stawianie sprawy przez osoby trzecie, jak robią to Francuzi, jest egoistyczne i niezwykle krzywdzące dla postaci, o której mówimy. Kiedy my się przekrzykujemy, czy jest ona bardziej „mojsza, niż twojsza”, zapominamy o uczuciach i upodobaniach samej osoby. Tak więc kiedy Francuzi twierdzą (często słyszę to również od swoich studentów z Paryża), że Chopin był Francuzem, kompletnie ignorują fakt, że sam Chopin przez całe życie uważał się za Polaka i tylko z Polską się utożsamiał. Co więcej, chociaż francuskim władał on bardzo dobrze, niemniej jednak, zdaniem zaprzyjaźnionego z nim Franciszka Liszta, „mowa francuska mu nie odpowiadała: zarzucał jej brak dźwięczności i ciepła wewnętrznego”. Ze wspomnień innych przyjaciół wiemy, że Fryderyk nigdy nie umiał dobrze pisać po francusku i nieraz uskarżał się na to, że kiedy rozmawia po francusku, często brakuje mu słów. Uważam, że nikt nie ma prawa nikomu arbitralnie narzucać narodowości wbrew jego woli. Jest to kwestia głęboko osobista, często nieprosta i niezwykle delikatna. Przekłamywanie tego aspektu biografii Chopina wydaje się więc być wyłącznie zabiegiem reklamowym, dającym Francuzom poczucie dumy narodowej za posiadanie tak wybitnego rodaka. Ile jest jednak warta ta duma, jeśli została zbudowana na fałszu?

Jeśli z kolei ktoś chce nadal podkreślać francuskość Chopina przez wzgląd na jego ojca, to odpowiedzieć mu można tylko, że po ponad dwudziestu latach spędzonych w Polsce, Mikołaj Chopin utożsamiał się już całkowicie ze swoją nową ojczyzną i uważał się za Polaka. I chociaż zawsze mówił z lekkim francuskim akcentem, nie tolerował w swoim otoczeniu żadnej innej mowy oprócz polskiej. Wyjątkiem był tylko kontekst zawodowy, ponieważ w Liceum Warszawskim wykładał właśnie język i literaturę francuską.

Geniusz muzyczny Fryderyka rozwijał się bardzo szybko. Chociaż istnieją legendy o jego pierwszych improwizacjach fortepianowych w wieku czterech lat, trudno powiedzieć, na ile są wiarygodne. Niezaprzeczalnym faktem jednak jest to, że już w 1817 (kiedy Fryderyk miał zaledwie siedem lub osiem lat!) ukazał się drukiem pierwszy utwór Chopina, który zasłużył sobie bardzo pochlebne opinie: „młodzieniec ośm dopiero lat skończonych mający to prawdziwy geniusz muzyczny: nie tylko bowiem z łatwością największą i smakiem nadzwyczajnym wygrywa sztuki najtrudniejsze na fortepianie, ale nadto jest kompozytorem kilku tańców i wariacji, nad którymi znawcy muzyki dziwić się nie przestają”.

Jest jeden epizod w dzieciństwie Chopina, który nawet w dorosłym roku wywoływał jego zażenowanie. Chodzi o prywatne koncerty Fryderyka dla księcia Konstantego, głównego dowódcy wojska w ówczesnym Królestwie Polskim. Konstanty był bratem cara Aleksandra I, z nadania którego faktyczną władzę sprawował senator Nowosilcow, nienawistnik Polaków sławiący się swoim okrucieństwem przy tłumieniu wszelkich zrywów narodowowyzwoleńczych. Chociaż sam książę Konstanty nie odnosił się do Polaków źle, nieodmiennie kojarzył się on wszystkim z carem i z Nowosilcowem, co nie zjednywało mu sympatii. Na dodatek Konstanty miał niezwykle porywczy charakter, nieraz przechodzący w napady furii. Podobno jedynym sposobem na jej opanowanie były koncerty Chopina, którego natychmiast wzywano do książęcej rezydencji. Trudno powiedzieć, jaki był stosunek małego Fryderyka do Konstantyna. W dojrzałym wieku opowiadał on, że nie lubił księcia i wręcz brzydził się jego „moskiewskich uścisków”. Jednak wydaje się, że ta historia była późniejszą interpretacją kompozytora, który już dobrze rozumiał cały kontekst historyczno-polityczny. W dzieciństwie natomiast zdawał się darzyć Konstantego jakąś sympatią, skoro specjalnie dla niego skomponował marsz, który z kolei, z rozkazu księcia został oficjalnym marszem wojskowym armii Królestwa.

Kiedy myślimy o wybitnych postaciach, warto je zdjąć z piedestału, przestać traktować jak symbole, a zacząć dostrzegać w nich ludzkie cechy. Chopin nie zawsze był geniuszem, który wygrywał własne melodyczne polonezy i mazurki. Był on też dzieckiem – żywym, wesołym, psotliwym dzieckiem. Uczniowie w jego klasie z pewnością nie mogli jeszcze docenić jego talentu muzycznego, ale wprost uwielbiali jego zdolności do parodiowania. Przerwy między lekcjami zapełniały się dźwięcznym śmiechem dzieci, kiedy Fryderyk naśladował ich nauczycieli, a także Francuzów i innych cudzoziemców, którzy z trudem wymawiali skomplikowane polskie słowa. Podobno zmieniał się wtedy nie tylko jego głos, ale też cała mimika, a efekt był tak sugestywny, że znajdując się w sąsiednim pokoju nie można było odgadnąć, że to jedna osoba parodiuje kilka innych. Kto wie, być może, gdyby Fryderyk urodził się sto lat później, byłby konkurentem Charliego Chaplina albo Bustera Keatona. Oprócz daru naśladowania Chopin miał niezwykle zdolności do rysowania karykatur, toteż jego zeszyty historii upstrzone były rysunkami różnych królów polskich, nawiązującymi do ich przezwisk i przydomków. Później, w dorosłym życiu żartobliwe karykatury stały się częstymi upominkami Chopina dla przyjaciół.

Mikołaj Chopin doskonale zdawał sobie sprawę z muzycznego potencjału syna, lecz nie pozwalał mu zbyt wiele koncertować. Choć wiele osób uważało, że Mikołaj marnuje niebywały talent swojej latorośli, z czasem okazało się, że podjął on słuszną decyzję, bowiem wątłe zdrowie Fryderyka nie pozawalało mu na częsty stres związany z występami publicznymi. Dla porównania, Wolfgang Amadeusz Mozart, którego też okrzyknięto geniuszem w bardzo młodym wieku, z polecenia ojca bezustannie jeździł na koncerty nie tylko po całej Austrii, ale i Europie. W efekcie kompozytor nie tylko został pozbawiony dzieciństwa, ale też poważnie nadszarpnął swoje zdrowie. Mikołaj Chopin zachował się pod tym względem przezorniej, nie tylko oszczędzając siły syna, ale też dbając o to, by Fryderyk spędzał każde lato na wsi, gdzie mógł zażywać zdrowego ruchu i świeżego powietrza. Aby wzmocnić jego zdrowie, rodzice parzyli Fryderykowi kawę z żołędzi, która jest o wiele zdrowsza od kofeinowej, bowiem nie tylko zawiera witaminy z grupy B, a także miedź, fosfor, mangan, magnez, żelazo i potas, ale jednocześnie nie wypłukuje z organizmu cynku. Z kolei z powodu tak wysokiej zawartości mikroelementów jest świetnym źródłem energii, wcale nie gorszym niż kawa kofeinowa. Nawiasem mówiąc, do dziś niektórzy nazywają ją napojem Chopina”.

W 1826 roku, w wieku szesnastu (lub siedemnastu) lat Chopin po raz pierwszy wystąpił przed zagraniczną publicznością, dając dwa koncerty na uzdrowisku w Dusznikach (wówczas Reinertz, Prusy). Fakt ten jest znamienny nie tylko z punktu widzenia jego kariery muzycznej. Wskazuje on także na niezwykłą wrażliwość Fryderyka, oba koncerty były bowiem charytatywne. Cały dochód na nich zebrany został przekazany na rzecz pomocy ubogiej rodziny mieszkającej w uzdrowisku, której ojciec i jedyny żywiciel zginął w wypadku przy pracy, pozostawiając żonę i kilkoro dzieci. Legenda głosi, że Fryderyk był bez pamięci zakochany w jednej z córek nieszczęsnego nieboszczyka i właśnie dlatego zgodził się na udział w koncertach. Podobno właśnie pod wpływem tych wydarzeń skomponował on swój Marsz żałobny.

W 1827 roku zmarła Emilka, młodsza siostra Fryderyka, co było symbolicznym końcem jego dzieciństwa. Cierpienie i śmierć stało się okrutnie realne. Po tak dramatycznym wydarzeniu Fryderyk o wiele dojrzalej myślał zarówno o swojej chorobie, jak i o napiętej sytuacji w kraju.

Wraz z dorastaniem Chopina, jego ojciec coraz częściej zamyślał się nad tym, by wysłać syna za granicę. Rozważał ten scenariusz jeszcze w 1815 roku. Przede wszystkim, rozumiał, że tylko w Europie jego syn będzie mógł stworzyć karierę i zarobić na życie. Po drugie sytuacja w Królestwie Kongresowym robiła się coraz bardziej niespokojna i wydawało się, że wyjazd uchroni Fryderyka od wszelkich możliwych niebezpieczeństw. Z drugiej strony, i w Europie Zachodniej w tym czasie nie było spokojnie. We Francji, Belgii i we Włoszech rozbrzmiewały rewolucje i narastały napięcia społeczne, dlatego Mikołaj postanowił odłożyć wyjazd syna. Z pewnością sprzyjał temu również brak entuzjazmu ze strony Fryderyka, który nie chciał się rozstawać z rodziną, ojczyzną i przyjaciółmi, a tych miał w Warszawie wielu. Nota bene, jeden z nich, Tytus Woyciechowski do dziś jest tematem wielu dyskusji wśród biografów Chopina. Część z nich uważa bowiem, że to właśnie Tytus był jedyną prawdziwą miłością kompozytora. Potwierdzeniem tej tezy miały być przede wszystkim niektóre fragmenty listów Chopina do Tytusa: „Nie, Ty nie wiesz, ile Cię kocham, niczym Ci tego okazać nie mogę – a już tak dawno chcę, żebyś o tym wiedział”, „proszę Cię, kochaj mnie”, „tylko bym się z Tobą pieścił. — Jeszcze raz daj się uściskać!”, „Ty byś mię może nie chciał, ale ja Ciebie chcę i czekam z ogolonymi wąsami”. Kiedy czytamy te słowa dzisiaj, musimy jednak pamiętać o tym, że egzaltowany styl listów był wręcz obowiązkowy w dobie romantyzmu, trudno więc na tej podstawie posuwać się do tak daleko idących wniosków. Faktem jest, że Chopin nie miał zbyt wielu romansów, chociaż kobiety lgnęły do niego jak pszczoły do miodu. Z drugiej strony, znowuż można argumentować, że brak romansów z kobietami nie musi być dowodem miłości do przedstawicieli własnej płci. Kolejnym argumentem zwolenników pikantnej teorii jest jego geniusz i duchowość, które ponoć są częste wśród homoseksualistów, jak było chociażby w przypadku Czajkowskiego. Czy znaczy to jednak, że automatycznie zaliczymy do tej grupy również Mozarta, Straussa czy Vivaldiego ze względu na ich niezwykłą wrażliwość? Osobiście wydaje mi się, że roztrząsanie takiej kwestii blisko dwieście lat po śmierci Chopina, bez żadnych dowodów lub wspomnień jego współczesnych zakrawa na plotkowanie i zwyczajne doszukiwanie się intryg w życiorysie wybitnego człowieka. Pozostawmy jego upodobania z dala od sensacji i uszanujmy prywatność jego alkowy.

11 października 1830 roku Chopin dał swój ostatni koncert przed wyjazdem z Polski. Fryderyk był pełen niepokoju przed podróżą. Chociaż nikt nie mówił wtedy o emigracji, a tylko o dwuletniej podróży artystycznej po Europie, intuicyjnie przeczuwał, że nie wróci już do kraju. Podczas tego pamiętnego koncertu świat po raz pierwszy usłyszał Koncert fortepianowy e-moll, który już wtedy był określony przez krytyków jako „dzieło geniusza”.

2 listopada 1830 Chopin wyruszył do Wiednia. Cztery tygodnie później, 29 listopada wybuchło powstanie listopadowe. W czasie, kiedy nie było internetu, ani nawet telefonu, wiadomości rozchodziły się powoli, więc Fryderyk dowiedział się o tym dopiero 5 grudnia. W patriotycznym zrywie chciał wrócić do Warszawy i przyłączyć się do powstańców, ale rodzina i przyjaciele wyperswadowali mu ten pomysł. Ze swoim wątłym stanem zdrowia nie mógł być dobrym żołnierzem, a uczestnictwo w rewolcie przypłaciłby z pewnością zdrowiem, jeśli nie życiem. Dla Fryderyka był to ciężki czas. Przebywał z dala od ukochanego kraju, w tęsknocie za rodziną i przyjaciółmi, pełen niepewności i niepokoju co do dalszych losów powstania. Co więcej, stale słyszał od Austriaków niezbyt pochlebne uwagi na temat Polaków. Wszak Austria była jednym z krajów-rozbiorców w 1795 roku, trudno więc było oczekiwać, że Austriacy będą popierać narodowowyzwoleńczy zryw nad Wisłą. W Wiedniu powszechnie uważano, że Polacy zakłócają ustalony porządek w Europie, a niektórzy posuwali się nawet do stwierdzeń, że Bóg popełnił błąd, stwarzając Polaków, od których nigdy nie przychodzą dobre wieści. Fryderyka w oczywisty sposób raniły takie wypowiedzi, wkrótce więc jego zachwyt muzyczną stolicą Europy znacznie osłabł i Chopin zaczął myśleć o Paryżu. Nie bez znaczenia był fakt, że Francuzi całym sercem popierali powstańców polskich. Niestety, wkrótce okazało się – nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni – że poparcie to miało tylko słowny charakter. Rząd francuski, pomimo gorących zapewnień postanowił ostatecznie nie wysyłać pomocy wojskowej do Warszawy. Dla Polaków była to zdrada podwójna, bo decyzja ta nie tylko pozostawała w sprzeczności z deklarowanymi chęciami, ale na dodatek wyglądała, jak polityczny wyzysk sytuacji: wszak polskie powstanie odwróciło uwagę cara od jego planowanej interwencji we Francji. Chopin nigdy nie wybaczył Francuzom tej zdrady. Dla tych, którzy nadal twierdzą, że Chopin i sam był Francuzem, przytaczam cytat z jego listu: „Boże, Boże. Wzrusz ziemię, niech pochłonie ludzi tego wieku. Niech najsroższe męczarnie dręczą Francuzów, co nam na pomoc nie przyszli!”. Zwieńczeniem tego burzliwego okresu strachu, napięcia i rozczarowania stało się jedno z najlepszych dzieł Chopina, Etiuda c-moll op.10 nr 12, zwana „Rewolucyjną”.

Sam Paryż wywołał w Fryderyku bardzo mieszane uczucia. Podobał mu się jego splendor, ale widział w nim też wiele szpetnych cech: „Jest tu największy przepych, największe świństwo, największa cnota, największy występek, co krok to afisze na weneryczne choroby – krzyku, wrzasku, turkotu i błota więcej, niźli sobie wyobrazić można”. Niemniej jednak właśnie w Paryżu kariera Chopina rozkwitła. Dawał bardzo niewiele publicznych koncertów, bo mówił, że publiczność go onieśmiela, w wielkich salach koncertowych zawsze jest zbyt duszno, na dodatek nie potrafił grać głośno. Niemniej jednak na salonach cieszył się szaloną popularnością, wiele osób nazywało go najmodniejszym fortepianistą Paryża. Fryderyk odwzajemniał tę sympatię, lubił przychodzić na proszone wieczory, czuł się tam bardzo swobodnie i chętnie upiększał spotkania swoimi improwizacjami na dowolny zadany temat. Podobno, kiedy wypijał zbyt dużo wina, grał na fortepianie łokciami. Te kameralne występy były też swoistą reklamą Chopina, bowiem wobec niezwykle małej liczby publicznych koncertów (zaledwie 31 za całe jego życie), jego podstawowym źródłem utrzymania były prywatne lekcje. Będąc rozchwytywanym w arystokratycznych kręgach, Chopin mógł sobie pozwolić na to, by brać wyłącznie uzdolnionych uczniów i dyktować im niebotyczną jak na tamte czasy cenę 20 franków za lekcję. Przy pięciu lekcjach dziennie dawało to około 600 franków tygodniowo. Dla porównania urzędnik w banku musiał na tą samą sumę pracować ponad dwa lata! Przejazd dorożką kosztował wtedy franka, a najlepsze miejsce w operze – dwa razy mniej, niż jedna lekcja u mistrza. Pomimo tak fenomenalnych zarobków syna, Mikołaj Chopin ciągle przestrzegał go w listach przed rozrzutnością i namawiał do odkładania jakichś oszczędności. Niestety, Fryderyk nie posłuchał rad ojca i z wielkim upodobaniem prowadził rozrzutny tryb życia, szyjąc surduty tylko u najlepszych krawców, za ponad sto franków za sztukę.

W 1836 roku Chopin poznał George Sand, francuską pisarkę, która pierwsza zapałała do niego uczuciem mocnym i namiętnym. W listach do jej przyjaciół od początku widać było, że powzięła za swoją rolę służenie Fryderykowi, dogadzanie wszystkim jego życzeniom i zachciankom. Była niezwykle szczęśliwa, kiedy jej uczucie zostało odwzajemnione i Fryderyk pozwolił się otoczyć jej opieką. Jesienią 1838 roku para wraz z dziećmi George Sand postanowiła pojechać na dłuższy czas na Majorkę. Jednak to, co miało być romantyczną przygodą i kuracją dla wątłego zdrowia Chopina, już po trzech tygodniach okazało się koszmarem, który owo zdrowie tylko jeszcze bardziej nadwerężył. Zima 1838/1839 była wyjątkowo zimna i deszczowa a lokum, które George Sand wynajęła nadawało się tylko do delektowania się piękną, słoneczną pogodą, nie zaś do przetrwania przy ulewnych deszczach i przenikliwym zimnie. Fryderyk poważnie się rozchorował i wkrótce lekarze zdiagnozowali u niego gruźlicę. W konsekwencji właściciel domu zażądał od nich natychmiastowego wyprowadzenia się, bowiem obawiał się, że jeśli Fryderyk tam umrze, to on będzie musiał zgodnie z prawem spalić całe uposażenie domu, którego dotykał chory, a także wybielić ściany i wymienić wszystkie podłogi. Na szczęście z pomocą przyszedł im konsul francuski, który pomógł im zorganizować oddzielne lokum w opuszczonym klasztorze w Valdemossie. Było to z pewnością lepsze, niż perspektywa życia pod gołym niebem, ale i tam panował przenikliwy ziąb i wilgoć, które bardzo pogarszały stan zdrowia Chopina. Jedyną konsolacją była dla niego twórczość, której oddawał się z wielką pasją. George Sand wspominała potem, że „Wracając z dziećmi z nocnych wycieczek po ruinach, zastawałam go o dziesiątej wieczorem przy fortepianie, bladego, z błędnym spojrzeniem, z włosami jakby zjeżonymi. Trzeba mu było kilku chwil, żeby nas poznał”.

W końcu w lutym 1839 roku cała czwórka wróciła do Francji. Wielu biografów twierdzi zgodnie, że wyprawa na Majorkę zabiła w George Sand namiętną miłość do Chopina, która ustąpiła miejsca prawdziwie matczynej potrzebie opiekowania się chorym. W listach coraz częściej nazywała go „mały” lub „Chip Chip”, bo taki mu nadała pieszczotliwy przydomek. Choć każdy list do niego niezmiennie kończyła słowami „Kochaj mnie, mój aniele, moje szczęście. Kocham Cię”, ewidentnie coraz trudniej jej było znosić kaprysy Chopina. Jego drażliwość, chorowitość i kapryśność mocno dawały jej się we znaki, a przecież sama też była osobowością twórczą i potrzebowała ciszy, skupienia i pomocy, by kontynuować karierę pisarską. Ostatnim gwoździem do trumny ich związku był spór o córkę George Sand, Solange. Spośród dwójki swoich dzieci matka, jak to często bywa, faworyzowała syna Maurycego. Solange, często czując się odtrącona i mniej kochana zawsze znajdowała wsparcie i pociechę we Fryderyku, który pokochał ją iście ojcowskim uczuciem. Na początku George Sand tego nie zauważała, kiedy jednak ich związek zaczął się rozsypywać, w George Sand zagrała kobieca zazdrość, która podsunęła jej myśl o tym, że uczucie Chopina do Solange wcale nie było niewinne. Jak i w wielu innych kwestiach, biografowie Fryderyka nie są zgodni. Niektórzy uważają, że teoria ta byłą wyłącznie tworem wyobraźni George Sand, inni twierdzą, że jej podejrzenia były bardzo słuszne. Prawdy nigdy się już nie dowiemy, ale wiemy na pewno, że właśnie to stało się ostatecznym powodem zerwania relacji między George Sand i Chopinem. Powszechnie uważa się, że rozstanie to znacznie przyspieszyło śmierć Fryderyka, który nie radził sobie ani z emocjonalnymi konsekwencjami zerwania, ani z nagłym brakiem stałej czułej opieki.

Ostatni rok życia Chopin spędził w samotności, co jest pewnego rodzaju paradoksem, bo fizycznie otaczał go tłum ludzi: wielbicieli, uczniów, wydawców, słuchaczy. Odbył podróż do Szkocji, gdzie nawet chciał się osiedlić na stałe, ale wilgotny szkocki klimat zupełnie nie sprzyjał jego zdrowiu. Fryderyka trawiła straszna tęsknota za Polską. Był u kresu sił fizycznych i psychicznych, a brak jakiejkolwiek nadziei na powrót do kraju wcale mu nie pomagał. W ostatnich miesiącach życia był już tak słaby, że nawet nie mógł grać na fortepianie, o komponowaniu nie wspominając. 9 sierpnia 1849 roku przyjechała do niego jego ukochana siostra Ludwika, co dla Chopina było źródłem niesłychanej radości. Ludwika bardzo pomagała bratu, czuwała przy nim nocami, kiedy męczyła go bezsenność, rozmawiała z nim o Polsce, o rodzicach, o smutkach i strachach Fryderyka.

Chopin zmarł 17 października 1849 roku. Jedynym życzeniem tego, komu Francuzi usiłują bezpardonowo przypisać przynależność do ich narodu, było to, by mógł być pochowany w Polsce. W tamtych latach było to niemożliwe, wobec czego zwłoki Chopina spoczęły na cmentarzu Peres-Laches w Paryżu. Jednak jego kochająca siostra Ludwika znalazła rozwiązanie najbliższe jego życzeniu: postanowiła przywieźć do Warszawy serce Fryderyka. Legenda głosi, że pojemnik z cenną zawartością ukryła pod fałdami swoich spódnic, podejrzewała bowiem, że nawet surowi carscy celnicy nie ośmielą się dokładnie skontrolować kobiety w żałobie. Podobno na pytanie, co przewozi, odpowiedziała zgodnie z prawdą „serce brata”, ale nikt tego oświadczenia nie odebrał poważnie i nie zweryfikował go. W ten sposób serce Chopina znalazło się w Warszawie, gdzie zostało złożone w filarze nawy głównej kościoła Świętego Krzyża. Na filarze umieszczono tablicę z napisem „Fryderykowi Chopinowi – Rodacy”.

Tekst powstał na podstawie publikacji «Chopin — miłość i pasja» Iwony Kienzler.


Teraz proponuję zrobić kilka ćwiczeń językowych na zrozumienie tekstu czytanego i na słownictwo.

ĆWICZENIE 1

 

ĆWICZENIE 2

 

ĆWICZENIE 3

 

ĆWICZENIE 4

 

ĆWICZENIE 5

Co znaczą te wyrażenia użyte w tekście? Poprawną odpowiedź możecie sprawdzić, nacisnąwszy na przycisk «odpowiedź»

  1. przemyt [spoiler title=»odpowiedź»] nielegalny transport czegoś/kogoś, zwykle między dwoma państwami[/spoiler]
  2. koleje losu [spoiler title=»odpowiedź»]czyjaś historia życia z różnymi perypetiami, niespodziewanymi zmianami; podleganie fatum i niewiadomym, które kierują czyimś życiem[/spoiler]
  3. ująć kogoś czymś [spoiler title=»odpowiedź»]przykuć czyjeś zainteresowanie; zachwycić; trafić w czyjś gust za pomocą czegoś  [/spoiler]
  4. niezbite dowody na coś
    [spoiler title=»odpowiedź»]niepodważalne dowody na coś; coś oczywistego, co wskazuje na coś i nie można tego podważyć[/spoiler]
  5. przekłamywać
    [spoiler title=»odpowiedź»] zmieniać fakty; koloryzować; naginać prawdę [/spoiler]
  6. w opłakanym stanie
    [spoiler title=»odpowiedź»]zniszczony; zdewastowany; w tak dużym nieładzie, tak zaniedbany, że wzbudza w kimś zwykle negatywne emocje  [/spoiler]
  7. «mojsza, niż twojsza» [spoiler title=»odpowiedź»] odwołanie do filmu „Dzień Świra”, oznaczające, że czyjeś zdanie bardziej się liczy od innego [/spoiler]
  8. pochlebna opinia [spoiler title=»odpowiedź»] pozytywne zdanie na jakiś temat; dobra opinia; wyrażona aprobata [/spoiler]
  9. psota [spoiler title=»odpowiedź»] drobny żart; psikus; zrobiony komuś kawał; coś robionego komuś na złość lub dla zabawy [/spoiler]
  10. nadszarpnąć zdrowie [spoiler title=»odpowiedź»] nadwyrężyć zdrowie; popaść w jakąś dolegliwość lub chorobę [/spoiler]
  11. notabene [spoiler title=»odpowiedź»] wtrącenie zapowiadające pojawienie się jakieś ważnej, istotnej informacji [/spoiler]
  12. zwolennik [spoiler title=»odpowiedź»] poplecznik; osoba, która zgadza się z kimś/czymś, kogoś/coś popiera [/spoiler]
  13. wyperswadować komuś coś [spoiler title=»odpowiedź»] zniechęcić kogoś do zrobienia czegoś; odradzić komuś zrobienia czegoś [/spoiler]
  14. zdrada [spoiler title=»odpowiedź»] zawiedzenie czyjegoś zaufania; przejście na inną stronę konfliktu; niedotrzymanie wierności czemuś/komuś  [/spoiler]
  15. niebotyczna cena [spoiler title=»odpowiedź»] wygórowany, wysoki koszt czegoś, który niewielu jest w stanie pokryć [/spoiler]
  16. rozrzutny tryb życia [spoiler title=»odpowiedź»] życie z przepychem, bez prowadzenia oszczędności [/spoiler]
  17. zachcianki [spoiler title=»odpowiedź»] zwykle drobne czynności, które chce się zrobić/kupić, by się poczuć lepiej; potrzeby, jakie odczuwamy w porywie chwili [/spoiler]
  18. klasztor [spoiler title=»odpowiedź»] miejsce zamknięte, przeznaczone dla osób duchownych; budynek lub kompleks, gdzie mieszkają zakonnicy/zakonnice  [/spoiler]
  19. przydomek [spoiler title=»odpowiedź»] miano, jakie się otrzymuje, gdy wykazuje się jakieś cechy wyglądu/charakteru   [/spoiler]
  20. ostatni gwóźdź do trumny [spoiler title=»odpowiedź»] rzecz/zdarzenie, które sprawia, że ktoś/coś źle się czuje, ma z czymś/kimś kłopot, problem, trudny do rozwiązania   [/spoiler]
  21. czuwać przy kimś [spoiler title=»odpowiedź»] pilnować kogoś; opiekować się kimś (zwykle w chorobie lub podczas snu)  [/spoiler]
  22. żałoba [spoiler title=»odpowiedź»] okres w życiu człowieka/grupy osób po śmierci bliskiego lub kogoś ważnego  [/spoiler]

 

ĆWICZENIE 6

 

ĆWICZENIE 7

 

 

Wigilia — tekst, audio i ćwiczenia

Boże Narodzenie zbliża się ogromnymi krokami, proponuję więc dzisiejszego posta poświęcić całkowicie tradycjom Wigilii katolickiej i ich źródłom kulturowym. Artykuł ten opublikowałam wcześniej na stronie lekcja.online

Рождество приближается семимильными шагами, поэтому предлагаю сегодняшний пост полностью посвятить традициям католического Сочельника и их культурным источникам. Эту статью я ранее опубликовала на сайте lekcja.online

Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że Boże Narodzenie i poprzedzająca je Wigilia to ulubione święta Polaków. Właściwie nie ma w tym nic dziwnego: w nastrojowy zimowy wieczór cała rodzina zbiera się przy stole, płoną świece, w kącie stoi śliczna choinka, obwieszona bombkami i lampkami, na stole stoją smakołyki, które wiele gospodyń przygotowuje pieczołowicie w okresie przedświątecznym. W środku ciemnej, mroźnej zimy w naszych sercach zapala się płomyk nadziei na to, że nowo narodzony Chrystus wysłucha naszych modlitw.

Księża w kościołach powtarzają, że to święto upamiętnia Narodzenie Pana i przepełnione jest symboliką chrześcijańską: 12 dań na stole (jako symbol dwunastu apostołów), wśród nich obowiązkowo ryba (jeden z podstawowych symboli chrześcijaństwa), żłóbek pod choinką (symbol żłóbka, w którym leżał narodzony Chrystus), siano pod obrusem (znowuż, symbol stajenki, w której narodził się Jezus), świece (symbol nadziei)…

Jednak mało kto wie i pamięta o tym, że tak naprawdę Boże Narodzenie jest świętem wywodzącym się wprost z pogaństwa. Kiedy chrześcijaństwo zaczęło walczyć z pogańskimi zwyczajami, bardzo szybko okazało się, że ludzie zupełnie nie są gotowi na rozstanie ze swoim ulubionym świętem. Dlatego Kościół je zaadoptował i stworzył do niego odpowiednią historię: jeśli już ludzie i tak świętują w tym czasie, niech świętują chrześcijańskie święto. Jednak wielu rzeczy nie udało się zamaskować i przerobić.

Zacznijmy od samego czasu święta. W środku zimy, dwa dni po najkrótszej nocy w roku, w domach zapalano mnóstwo świec i rozpalano solidnie kominki. Dla nas siedzenie przy świecach kojarzy się z półmrokiem, ale jeśli przypomnieć sobie czasy sprzed wynalezienia prądu, stanie się jasne, że zapalenie kilkudziesięciu świec w domu oznaczało niezwykłą jasność. A światło – to nadzieja. Pogańskie święto z końca grudnia było tak zwanym świętem nowego słońca i niosło ono nadzieję na to, że połowa zimy już minęła i wkrótce przyroda przyniesie jasność, ciepło, długi dzień – a wraz z nimi plony, nowe życie i bezpieczeństwo.

Zastanówmy się przez chwilę nad głównym symbolem święta: choinką. Czy można sobie przypomnieć bardziej pogański zwyczaj, niż ubieranie drzewa? Poganie składali w ten sposób ofiary bogom, którzy wedle ich wierzeń żyli w pniach drzew – przynosili im owoce i słodycze. A czy pamiętacie, co wieszało się na choinkach jeszcze pięćdziesiąt-sześćdziesiąt lat temu? Jabłka, cukierki i pierniki. Zresztą, pierwsze bombki były właśnie w kształcie jabłek, innych owoców, rzadziej warzyw. Dopiero potem zaczęła się moda na prześliczne bombki w kształcie domków, zwierząt, samochodów, bałwanków i innych.

Idźmy dalej. Do dziś w wielu domach pod świąteczny obrus kładzie się odrobinę siana. Wiemy doskonale, że jest to symbol żłóbka, w którym Chrystus się urodził. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności to również jest tradycja, którą kultywowali nasi pogańscy przodkowie. Siano było ważnym elementem ich agrarnego życia. Nic więc dziwnego, że i w czasie święta nowego słońca nie mogło go zabraknąć. W rogu izby zawsze stawiano pierwszy zżęty w minionym roku snop owsa, żyta lub pszenicy, a na stole i wokół niego rozsypywano siano. Snop miał symbolizować obecność przodków rodowych, a siano było ofiarą dla bóstw wegetacji. Dopiero z upływem czasu ilość siana stale się zmniejszała, dopóki nie osiągnęła czysto symbolicznych rozmiarów.

Wreszcie nie mogę nie wspomnieć o najpiękniejszej i najbardziej wzruszającej moim zdaniem tradycji wigilijnej: puste miejsce przy stole. Oficjalnie, zgodnie z nauką Kościoła, jest to miejsce, które zostawiamy dla Chrystusa na pamiątkę po tym, że Józef z Marią bezskutecznie pukali do wielu domów, prosząc o schronienie. Gdy go nie znaleźli, Maria urodziła Chrystusa w stajence i ułożyła w żłóbku. Czekając co roku na ponowne przyjście Chrystusa, zostawiamy dla Niego nakrycie na wypadek, gdyby zapukał właśnie do naszych drzwi. Tak naprawdę jednak poganie również zostawiali dodatkowe naczynie przy stole. Nasi przodkowie o wiele mocniej wierzyli w niematerialny świat, uważali więc, że do Wigilii może dołączyć duch kogoś bliskiego, kto odszedł w minionym roku i chce powrócić do swoich ukochanych. Dodatkowe, puste naczynie jest przejmującym symbolem tragedii, bólu, żałoby i tęsknoty za osobą, która powinna była siedzieć przy tym stole, ale życie niestety zdecydowało inaczej. Najpiękniej i najgłębiej sens tego zwyczaju oddaje moim zdaniem „Kolęda dla nieobecnych” autorstwa Beaty Rybotyckiej. Piosenka ta — w jej wykonaniu — jest uważana za najpiękniejszą współczesną kolędę.

Przyjdź na świat, by wyrównać rachunki strat,
Żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole.
Jeszcze raz pozwól cieszyć się dzieckiem w nas,
I zapomnieć, że są puste miejsca przy stole.

Nadzieja na to, że nowo narodzony Chrystus napełni nasze serca dziecięcą radością i pozwoli zapomnieć o pustych miejscach przy stole, bardzo wymownie ilustruje to, jak głębokim smutkiem te nakrycia nas napawają.

Jedyną prawdziwie chrześcijańską tradycją zdaje się być dzielenie się opłatkiem przed samą Wigilią, kiedy wszyscy symbolicznie przełamują się tym symbolem pojednania i przebaczenia, znakiem przyjaźni i miłości, a jednocześnie składają sobie życzenia.

Jak widzicie, tradycje wigilijne sięgają o wiele dalej, niż tylko do zarania chrześcijaństwa. Z pewnością nie pisałam tego artykułu po to, by zdyskredytować katolickie tradycje. Raczej chciałam wam pokazać, jaka głębia znaczeń i symboli tkwi za pozornie niewielkimi gestami. Myślę, że wiedząc o tych znaczeniach, Święta można przeżyć o wiele pełniej i bardziej świadomie. Z całego serca życzę wam zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia, cudownej Wigilii i pyszności na stole, a także tego, by puste miejsca przy stole zawsze pozostawały tylko w kolędzie, a nie w waszych domach!

Polska BB — Barbara Brylska

Dziś porozmawiamy o kolejnej postaci w moim cyklu postów o wybitnych Polakach, którą jest znakomita aktorka Barbara Brylska. Proponuję wypróbować nieco inny format, niż dotąd. Stworzyłam ten tekst na podstawie biografii „Barbara Brylska w najtrudniejszej roli” i znajdziecie tu sporo cytatów z tej właśnie publikacji. Przy czym, aby lektura była dla was nie tylko przyjemna, ale też pożyteczna, cytaty zamieniłam w ćwiczenia językowe.

Barbara Brylska to zdecydowanie najbardziej znana polska aktorka w Rosji i na całym terytorium byłego Związku Radzieckiego. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest ona bardziej znana w Rosji, niż w Polsce. Być może przyczynia się do tego popularność filmu „Ironia losu” (inny tytuł to „Szczęśliwego Nowego Roku”), w którym zagrała w 1975 roku. W każdego Sylwestra jest on pokazywany w Rosji – to ewenement na skalę światową. Postać Nadii Szewielowej, zagraną przez Brylską zna każdy Rosjanin. Za tę rolę dostała Nagrodę Państwową ZSRR jako pierwsza cudzoziemka w historii.

Jak już wspomniałam, w Polsce Barbara Brylska jest mniej znana, chociaż i w polskiej kinematografii zagrała kilka kultowych ról. Jak często bywa w przypadku wybitnych aktorów i aktorek, jej umiejętności przejawiały się od samego dzieciństwa, nieraz w bardzo dramatycznych sytuacjach. W 1944 roku mała Basia miała zaledwie trzy latka. Jej mama spodziewała się drugiego dziecka, tymczasem była zmuszana przez Gestapo do ciężkiej pracy w szwalni wojskowej w Łodzi. Pewnego dnia stwierdziła, że po prostu nie ma sił wstać z łóżka, więc zostaje w domu. Oto, jak później opowiadała o tym dniu:

Karierę aktorską Brylska zaczęła bardzo wcześnie, jeszcze w szkole, w 1956 roku. Dostała epizodyczną rolę w filmie „Kalosze szczęścia”. Z początku granie nie bardzo się Barbarze spodobało i myślała o studiach plastycznych. Dopiero nauczyciele szkolni skłonili ją do zdawania do szkoły teatralnej w Łodzi. Tam szybko się przekonała, że jest w swoim żywiole i tak naprawdę przez całe życie marzyła tylko o tym. Pierwsze role przyszły dość szybko, chociaż w szkole teatralnej nie pozwalano studentom na granie w filmach w czasie roku akademickiego.

Pierwszą wielką rolą Brylskiej była kreacja Kamy, kapłanki fenickiej w filmie „Faraon” (1966). Warto przy okazji wspomnieć, że „Faraon” to jeden z najlepiej sprzedanych polskich filmów w historii, zresztą nominowany do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.

Brylska przypłaciła usunięciem ze studiów za łamanie zakazów uczelni. Na uczelnię wróciła dopiero parę lat później i ostatecznie uzyskała dyplom.

Prawdziwą sławę w Polsce Brylskiej przyniosła rola Krzysi Drohojowskiej w „Panu Wołodyjowskim”. Obraz nakręcono na podstawie trzeciej części kultowej Trylogii Henryka Sienkiewicza. Produkcja filmu była niemal sprawą narodową ze względu na szaloną popularność i wielką wagę pierwowzoru literackiego. Castingi przeprowadzano publicznie. Nic więc dziwnego, że dobrze zagrana rola romantycznej, ujmującej Krzysi zaowocowała niewiarygodną popularnością Brylskiej.

Z dnia na dzień stała się ona rozpoznawalna na ulicy, propozycje nowych ról spływały jedna za drugą. „Pan Wołodyjowski” okazał się wielkim sukcesem. Co ciekawe, reżyser Jerzy Hoffmann nie wspominał miło współpracy z Brylską:

Sama Brylska nigdy się nie przyznała do swoich wybryków. Twierdziła, że w scenie z kuligiem to ona była poszkodowana, bo od długiego siedzenia w saniach miała kompletnie zmarznięte stopy, a pudelek w istocie nikomu nie przeszkadzał, bo był idealnym psem, który nigdy nie sprawiał najmniejszych kłopotów. Powstaje pytanie, dlaczego tak grzeczny i cichy pies nie mógł spokojnie czekać na swoją panią w domu, tylko musiał biegać po planie filmowym, ale kto by się tam kłócił z taką gwiazdą!

Tak, czy owak pretensje Hoffmanna musiały być poważne, bo kiedy pięć lat później zabrał się za kręcenie „Potopu” (druga część Trylogii Sienkiewicza) i Brylska wygrała narodowy plebiscyt na główną rolę Oleńki Billewiczówny, reżyser bezkompromisowo odmówił współpracy z nią i obsadził w tej roli Małgorzatę Braunek. Brylska ciężko przeżyła tę odmowę, bo rola Oleńki była jedyną, o którą naprawdę walczyła. Co prawda, i tym razem nie przyznała się do jakichkolwiek błędów, a decyzję Hoffmanna do dziś tłumaczy tym, że padła ofiarą intryg i rozgrywek środowiska aktorskiego.

Hoffmann nie był jedynym reżyserem, który uskarżał się na trudną współpracę z Brylską. W 1976 roku podpisała umowę z producentami filmu „07 zgłoś się”. Zagrała całą rolę bez zarzutu, jednak pod koniec arogancko postawiła się reżyserowi Krzysztofowi Szmagierowi i oświadczyła bezapelacyjnie, że nie pozwoli nakręcić sceny, gdzie miała leżeć u kosmetyczki z twarzą całkowicie pokrytą maseczką. Krzyczała wtedy „Moja twarz to narzędzie pracy, dzięki niej pracuję, dzięki niej gram. Ja się panu na ekranie jako paskudna, pokazywać nie będę!”. Scenę trzeba było przepisać, a zdaniem reżysera, jej nieuzasadniony i nieoczekiwany upór popsuł już prawie nakręcony film.

Jednak trzeba przyznać, że Szmagier dał Brylskiej jeszcze jedną szansę w innym filmie i tym razem, niezależnie od specyficznego zachowania aktorki na planie, był zachwycony jej warsztatem:

Rozwijająca się w szalonym tempie kariera filmowa dawała Brylskiej mnóstwo możliwości do podróżowania. Były to wyjazdy pełne przygód, które skrzętnie notowała i fotografowała. Oto, co opowiada o jednej z nich biografka:

 

Chociaż widzowie uwielbiali Brylską, a wiele osób uważało ją za seks-bombę i nazywało ją „polską BB” (francuska BB – Bridget Bardot), prywatnie nie potrafiła znaleźć szczęścia i spokoju. Pierwsze małżeństwo z Janem Borowcem przetrwało zaledwie sześć lat. Drugie, z Ludwikiem Kosmalem, formalnie trwało niewiele więcej, ale z przyczyn lokalowych mieszkała z mężem jeszcze długie lata. Po wielu nieudanych próbach i kilku poronieniach, w 1973 roku w końcu urodziła córkę Basię. Do dziś mówi, że to był najszczęśliwszy dzień w jej życiu. W 1982 roku urodziła syna, Ludwika.

Drugie małżeństwo, choć zbudowane na bardzo silnym zauroczeniu i mocnym uczuciu, okazało się nieszczęśliwe. Ludwik Kosmal nie potrafił znieść szalonej popularności Barbary. Dostawał szału, kiedy widział w prasie podpisy do zdjęć „Barbara Brylska z psem, obok aktor Karaszkiewicz, z tyłu mąż”. Nie stronił też od alkoholu, często urządzał nocne awantury, nieraz poniżał ją nawet w obecności innych, uważając, że w taki sposób podniesie swoją własną wartość. Barbara długo miotała się w swoich uczuciach, z jednej strony znieważana przez męża, z drugiej strony niezmiernie mu wdzięczna za dar macierzyństwa i gotowa za to przebaczyć wszystko. Ostatecznie wypracowała dość specyficzne reakcje obronne:

Prawdziwym pocieszeniem była dla niej dorastająca córka, która w tak samo młodym wieku, jak jej matka, zaczęła karierę modelki i aktorki. W wieku 19 lat już jeździła na pokazy mód do Japonii i do Paryża. Kiedy Jerzy Hoffmann zaczął przygotowania do realizacji ostatniej filmowej części Sienkiewiczowskiej Trylogii, „Ogniem i mieczem”, najpoważniejszą kandydatką do głównej roli kobiecej była właśnie Barbara Kosmal. Szczęście Brylskiej i jej córki nie miało granic. Wydawało się, że zamyka się pewien logiczny krąg, że obrót spraw niejako wynagrodzi jej tamtą niesłuszną decyzję Hoffmanna w sprawie „Potopu”. Niemniej jednak, przeznaczenie zdecydowało zupełnie inaczej.

Również Barbara Kosmal kilkukrotnie otarła się o śmierć. We wczesnym dzieciństwie uderzyła się mocno główką w sufit samochodu, kiedy ten nieoczekiwanie podskoczył na wyboistej drodze. W wieku kilku lat balansowała na balustradzie balkonu na ósmym piętrze, nieświadoma potencjalnego zagrożenia. Z kolei, gdy miała 19 lat pijany kierowca potrącił ją na pasach. Dwoje pieszych, którzy szli razem z nią, trafiło do szpitala z poważnymi obrażeniami, Basi udało się ujść cało, chociaż z mocnymi potłuczeniami. Wydawało się, że Anioł Stróż uważnie czuwa zarówno nad matką, jak i nad córką. Jednak 15 maja 1993 roku szczęście odwróciło się od nich obydwu. Brylska odebrała telefon ze szpitala, aby dowiedzieć się, że jej córka zginęła w wypadku samochodowym. Wydarzyło się to na prostej drodze, bez żadnych okoliczności zagrażających bezpieczeństwu. Za kierownicą siedział Xawery Żuławski, syn Małgorzaty Braunek, która „odebrała” Brylskiej jej wymarzoną rolę Oleńki w „Potopie”. To on był odpowiedzialny za wypadek. Przeżył. Barbara pogrążyła się w żałobie, z której nigdy się do końca nie otrząsnęła.Przez trzy pierwsze lata nie wychodziła z domu i bez przerwy płakała. W końcu oczy bolały ją tak mocno, że nie mogła ich otworzyć. Musiała poddać się operacji. W głębi duszy wiedziała, że musi żyć i być wsparciem dla syna, który w dniu wypadku miał dziesięć lat, ale ciężko było jej się na to zdobyć:

Trudno mi wyobrazić sobie, że jeszcze kiedyś potrafię się szczerze śmiać i być taką, jak dawniej. Tamto moje „ja”już umarło. (…) Istnieje jeszcze ostatnia nadzieja, jaką jest mój syn i jemu poświęcę resztę mego życia.

Od tego tragicznego wydarzenia Brylska zagrała niewiele ponad dziesięć ról, z nich sześć w Rosji i jedną na Ukrainie. Trudno powiedzieć, czy to wypadek jej córki wpłynął na taki spadek aktywności zawodowej, wszak Brylska nigdy nie deklarowała końca kariery. Dramatycznego ładunku z pewnością nadal jej nie brak. Jednocześnie w latach 90., po upadku PRL i rozpadzie ZSRR, wiele osób zaczęło „rozliczać” Brylską z jej przeszłości i zarzucać jej, że granie w filmach radzieckich nie było patriotyczne i powinna się tego wstydzić. Nagroda Państwowa ZSRR, którą otrzymała jako pierwsza cudzoziemka w historii, zamiast powodu do dumy, stała się jej wilczym biletem. Niemniej jednak aktorka dziś nie zamierza się przed nikim tłumaczyć. Uważa, że nie należy mieszać polityki ze sztuką.

Barbara nadal często przyjeżdża do Rosji. Mówi, że uwielbia Rosjan i że w Rosji, dzięki cudownym i wdzięcznym widzom, nabiera sił i energii do dalszych działań. Osobiście nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w różnych programach rozrywkowych w rosyjskiej telewizji pozwala sobie na zachowania i wypowiedzi, które eufemistycznie dałoby się określić mianem niefortunnych. Z dumnej, powściągliwej kobiety, znającej swoją wartość zamieniła się w staruszkę (w tym roku skończyła 80 lat) zachowującą się jak nastolatka, która pierwszy raz stanęła przed kamerą i wydaje jej się, że prostackie dowcipy i przedramatyzowane gesty będą wyglądać zabawnie. Nie mogłam ukryć zażenowania, kiedy zobaczyłam, jak uczestniczyła w przeddzień Nowego 2019 Roku w rosyjskim programie „Модный приговор” („Modny werdykt”). Wówczas, zaginając kolana do środka jak dziecko, które ledwo powstrzymuje zew natury, wyznała, że ma problem z mężczyznami, bo z młodzi ją onieśmielają, a starych się brzydzi. Kiedy prowadzący składał jej życzenia noworoczne, przerwała mu i powiedziała, że wszystko, czego pragnie to pieniądze.

Trzeba przyznać, że nie był to wywiad, a rozrywkowe show, a wszystkie jej wypowiedzi najpewniej wcześniej napisano. Nie twierdzę więc, że jej wynurzenia są prawdą. Niemniej jednak było mi naprawdę przykro widzieć, jak gwiazda kina na skalę światową podejmuje się tak żałosnej „roli”. Dla tych z was, którzy znają rosyjski, zamieszczam poniżej filmik z tym programem. Ponadto dołączam także godzinny wywiad z Brylską w polskiej telewizji w 1997 roku. Osobiście wolę ją zapamiętać taką, jak w tym wywiadzie.

https://www.youtube.com/watch?v=wLYW1CBgXmw